Eugeniusz Korotasz – Moje Kresy

0
Reklama

Załoga posterunku policji w Uściu 1938 r.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Siedzimy w przytulnym stołowym pokoju. Wnuczka rozmówcy, Agnieszka, od razu podaje kawę i mocną herbatę, a także ciasteczka domowego wypieku. Budynek mieszkalny i całe gospodarstwo Eugeniusza Korotasza znajduje się obok wiejskiego cmentarza w przysiółku, zwanym od dawna Zamcze we wsi Błota, gm. Lubsza. To miejsce było także dotknięte powodzią w 1997r. W gminie Lubsza (najbardziej dotknięta ze wszystkich gmin skutkami powodzi) zalanych było 20 wsi, setki gospodarstw i domów, trzy osoby straciły życie, 2dwóch ciał do tej pory nie odnaleziono. We wsi Błota, najniżej położonej wsi na terenie starego koryta Odry, żywioł wyrządził najwięcej szkód, zarówno tych materialnych, jak i emocjonalnych. Na pewno zaraz odezwą się głosy mieszkańców innych miejscowości naszego terenu, Dobrzynia czy Czepielowic. Nie o to w całej tej tragicznej scenerii jednak chodzi, by po latach dochodzić, gdzie żywioł wyrządził najwięcej szkód. Każdy mieszkaniec był poszkodowany, jeden więcej, drugi mniej. Może z czasem dowiemy się, jaka była rzeczywista przyczyna rozerwania wałów przeciwpowodziowych pomiędzy Kościerzycami a Nowymi Kolniami… Jedno jest pewne. Wyrwa od strony Nowych Kolni powstała samoistnie za przyczyną istnienia w tym miejscu tzw. Babiego Lochu. Zbiornik wodny Babiego Lochu osłabił bowiem z tej strony nasiąknięty do granic możliwości wał. Z tego powodu o mało nie zginęła cała załoga wozu strażackiego z Czepielowic. O wydarzeniach z tamtego okresu mówią bezpośredni świadkowie tego wydarzenia, strażacy, w nagranym przeze mnie filmie dokumentalnym, którego kopię ma większość z mieszkańców zalanych terenów. Szczególnie odbiło się to na moim rozmówcy, ale o tym później. Kończymy już prawie dopijać podane napoje, gdy pan Gienek przełamał się i zaczął wspominać. Dopiero później, w trakcie rozmowy, zrozumiałem, dlaczego tak powoli zaczął mówić o Kresach, wyciągając na światło dzienne tragiczną przeszłość rodziny. Urodził się w miejscowości Uście Zielone, pow. Buczacz w woj. tarnopolskim, dnia 10 grudnia 1936r., w rodzinie Michała i Stefanii zd. Horniak. Mama pochodziła z Sosnowa pow.Podhajce,ok.70 km od Uścia, dlatego też dziadka i babci ze strony mamy nie pamięta. – Razem z nami mieszkali rodzice taty – Mikołaj i Józefa Korotasz. Małe gminne miasteczko leżało na Podolu, opodal rzeki Dniestr. Zbudowany przez rodziców w latach 1935/36 dom rodzinny stał na przedmieściu Uścia, sto metrów od brzegu tej srogiej i potężnej rzeki. Dniestr na Podolu płynie jakby w rozległej nizinie, szeroko, miejscami do 150 metrów. Płynie w górskim krajobrazie głęboko wciętego Jaru Dniestrowego. Rzece towarzyszą liczne boczne wąwozy i jary. Dno i brzegi są kamieniste. Zdarzają się niekiedy trudne do opłynięcia przemuły i szypoty. Kiedy po raz pierwszy w 2008r, płynąłem statkiem wycieczkowym po Dniestrze z Kamieńca Podolskiego w kierunku Chocimia, przekazałem podróżującym informację bosmana, że rzeka w tym miejscu ma głębokość 53 m, na twarzach płynących pojawił się pewien niepokój. Strach obleciał zwłaszcza starsze osoby. Na obu brzegach rzeki znaczne ilości ptactwa wodnego, zwłaszcza czapli i bociana białego oraz porastające namuły łozą, wierzbą i topolą. Przeciwległy prawy brzeg rzeki z trudno dostępną wysoką skarpą. Samo miasteczko Uście Zielone leży nad rzeką Horożanką, lewym dopływem Dniestru, odsuniętego od niego o ok.2 km. Typowa podolska miejscowość z mieszkającymi tu Polakami, Rusinami i Żydami. Oprócz sklepów, poczty, apteki, posterunku policji państwowej, były u nas trzy świątynie – synagoga żydowska, cerkiew ukraińska i nasz katolicki kościół Trójcy Przenajświętszej. Kościół, wg dawnych przekazów, ufundowany został przez rodzinę Potockich w roku 1755.Jest to budowla posadowiona na planie prostokąta, trójkondygnacyjna fasada ozdobiona przez pilastry z głównym portalem i herbowym kartuszem. Kościół otoczony jest wysokim murem, a obok niego dzwonnica z trzema kondygnacjami. Nieopodal naszego domu, przy rzece, ze względu na sprzyjający uprawie teren, na bardzo dużym, bo z chyba 30-morgowym areale, rosła wiklina. Było to miejsce moich zabaw z rówieśnikami. W tym miejscu Dniestr tworzył olbrzymie zakole zwane meandrem, na nim rosła wspomniana wiklina. Po drugiej stronie wysoka skarpa prowadziła na odległe wzgórza. Wydawać by się mogło, że nasze Uście leżało jakby w dolinie otoczonej górami. – W jakich okolicznościach ojciec poznał swoją przyszła żonę? – pytam rozmówcę – Mieszkała przecież dosyć daleko od Uścia Zielonego. Tato był znaną osobistością w miasteczku. Zajmował się sadownictwem. Posiadał olbrzymi sad z wieloma owocowymi drzewami, jabłonie, grusze, czereśnie i wiśnie. Zbiór trwał praktycznie całe lato i jesień. Dużą ilość owoców trzeba było sprzedać. Jeździł więc wozem i parą koni po całym Podolu, sprzedając owoce. Któregoś dnia trafił do Sosnowa i tam poznał moją mamę. Tato, urodzony w 1911r., był najstarszym z braci, których miał dwóch- Jana i Stefana. Pod koniec okresu wojennego Jan ze swoim ojcem Mikołajem trafili na Sybir, zaś stryj Stefan został przez hitlerowców wywieziony na roboty do Niemiec. Trafił do Arbeitslagru. Po wyzwoleniu, pozostał na Zachodzie, ożenił się i ostatecznie trafił do Stanów Zjednoczonych. Dzisiaj obydwaj już nie żyją. Najstarszą z rodzeństwa była Rozalia, najmłodszą ciocia Paulina, później Beszkiewicz. Miałem trzy latka kiedy wybuchła wojna. Po pięknej jesieni przyszła sroga zima 1940r. Sroga nie tylko ze względu na olbrzymie opady śniegu i tęgie mrozy, ale także z powodu lutowych i kwietniowych wywózek na Sybir. Taki los spotkał m.in. rodzinę Misów z Sosnowa, koleżankę, zarazem sąsiadkę z rodzinnej wsi mojej mamy. Wśród nich była także moja przyszła żona Janina. Dniestr już w grudniu 1939r.skuty został lodem. Śniegu było tak dużo, że nieregulowana od lat rzeka, podczas nagłej wiosennej odwilży spowodowała niewyobrażalną powódź. Wylał nie tylko Dniestr, ale i jego wszystkie dopływy: Smotrycz, Zbrucz, Bystrzyca, Strypa i oczywiście nasza Horożanka. Uście i dziesiątki miejscowości zostało w krótkim czasie zalanych. Z naszego, dopiero co wybudowanego, domu widać tylko było komin. Gdyby dom był drewniany lub tzw. lepianką, nie mielibyśmy do czego wracać, popłynąłby razem z innymi do Morza Czarnego. Klęska powodzi mnie osobiście dotknęła dwukrotnie, w 1940r. i 57 lat później w roku 1997, podczas powodzi stulecia na terenie Gminy Lubsza. Cały dorobek życia mojego dziadka Mikołaja, ojca Michała i mój w Błotach, przepadły w jednej chwili. Szczęście w nieszczęściu, że mieszkaliśmy po lewej stronie Dniestru i mogliśmy w ostatniej chwili uciec w głąb Podola i zamieszkać u rodziny mojej mamy w Sosnowie. Dniestr podobno wylewał wielokrotnie w swojej historii, największe spustoszenie czyniąc w 1882r.na całej wschodniej Galicji. Do rodzinnego domu mogliśmy wrócić dopiero po roku, w lecie 1941r. Zniszczenia były straszne, olbrzymia ilość naniesionych kamieni, drzew i piasku. Sad praktycznie nie istniał, większość drzew wyrwanych z korzeniami, inne połamane, zgniłe. Ostał się tylko ociekający niesamowitą wilgocią dom. Nastały dni biedy i ubóstwa, trwała wojna, zaczęły grasować ukraińskie bandy. W okresie II Rzeczypospolitej Uście Zielone było siedzibą gminy. Gminę utworzono 1.08.1934r.w ramach reformy, na podstawie ustawy scaleniowej z dotychczasowych gmin wiejskich : Baranów, Bobrowniki, Jarhorów, Krasiejów, Lackie, Łazarówka, Łuka, Międzygórze, Niskołyzy, Trościaniec, Uście Zielone i Zadarów. Wg świadectw zgromadzonych przez Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów (UOZUN), pierwszymi Polakami zabitymi przez ukraińskich nacjonalistów w Uściu Zielonym było dwóch policjantów ( w tym komendant miejscowego posterunku Policji Państwowej oraz lekarz Włodzimierz Petryk).Zostali oni zwabieni do lasu pod pozorem przyjścia z pomocą rannemu człowiekowi i tam zabici. – Podczas okupacji niemieckiej w listopadzie 1943r.oraz w lutym 1944r.bojówki OUN i UPA, dwukrotnie napadały na miejscową plebanię. Podczas drugiego napadu ograbiono także kilkanaście domów polskich i aptekę, zabito aptekarza. Proboszcz ks. Piotr Sokołowski przeżył (podczas pierwszego napadu ukrył się za kotarą) i po drugim napadzie wraz z wikarym Góreckim i innymi parafianami ewakuował się do Stanisławowa. Pozostała w Uściu Zielonym ludność polska zorganizowała samoobronę, która po wyzwoleniu miasteczka prze Armię Czerwoną, przekształciła się w Istriebitielnyj Batalion (IB).Spowodowało to napływ do Uścia Zielonego polskich uchodźców z zagrożonych przez UPA okolicznych wsi.

Korotaszowie na spacerze we Wrocławiu.

1958 r. wielka miłość Eugeniusza – samochody, Skoda – 101.

Błota -Eugeniusz Korotasz 1961 r.

Cerkiew w Uściu Zielonym 1994 r.

Spadło to na nas jak grom z jasnego nieba. Bojówka UPA na czele z naszym sąsiadem Borysą oraz ukraińskimi chłopami z miasteczka, pewnego marcowego wieczoru w 1943r. wtargnęła do naszego domu. Przyszli po ojca. Zdążył ukryć się na strychu, tam go znaleźli i zastrzelili. Krew szeroką strugą spłynęła po ścianie na dół do pomieszczenia kuchennego. Rozpacz. Wrzeszczałem wniebogłosy, jeden cios kolbą banderowca i wylądowałem pod łóżkiem. Zamilkłem. Przyszli z gotową listą osób do unicestwienia, pozostałym domownikom darowano życie. – Po was też niebawem przyjdziemy! – wykrzyknęli na odchodne. Tego wieczoru banderowcy bestialsko zamordowali 18 osób z Uścia Zielonego. Pochowani zostali na parafialnym cmentarzu w zbiorowej mogile. Informacji o tym znaczącym fakcie z historii tamtego miejsca nie znajdziecie w żadnym opracowaniu i wykazie zbrodni popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów na Podolu. Od tamtego momentu bojówki OUN i UPA wielokrotnie napadały na naszą miejscowość. Na bazie ochotników i przedwojennych polskich policjantów, powstała placówka samoobrony, która miała strzec miejscową ludność przed banderowcami. Nie wiadomo, co by się stało z babcią i ciocią Rozalią, gdyby nie patrole samoobronny. W wiadomym celu zabrali ich banderowcy i wywlekli do sąsiedniej wsi Łuka, mnie i dziadka Mikołaja w tym czasie nie było w domu. Gdy dowiedziałem się o całym zajściu, natychmiast uciekłem do ukraińskiej rodziny dziadka do Cyrylów, mieszkających w przysiółku Mylnieki. Niestety, do ich domu często zaglądali banderowcy, za każdym razem wypytując gospodarzy, kto ja jestem. Przy mnie zastanawiali się, co ze mną zrobić, czy od razu zastrzelić, czy też utopić. Cyrylowie dzielnie mnie bronili i tym sposobem udało mi się przeżyć. Upowska sotnia, która wywlokła wielu ludzi z Uścia do Łuki, natknęła się jednak na przejeżdżający odział samoobrony i uciekli. Zaskoczeni takim obrotem sprawy, ludzie rozpierzchli się po okolicy, lecz z obawą o życie powrócili do swych domostw. Niepewność pozostała, powtórnie mogli bowiem przyjść w każdej chwili. Zatem początkowo nie spali w domu, lecz u znajomych i rodziny, często także u „dobrych” Ukraińców, których nie brakowało. Bywało tak, iż ukraińscy rodzice nie wiedzieli, że ich dzieci wymykają się wieczorami z domu, by grabić, mordować i palić. Mama z moimi siostrami-Marią (późniejsza M. Wojciechowska zamieszkała w Jelczu-Laskowicach) oraz Janiną (późniejsza J. Czadankiewicz zamieszkała w Milówce k. Żywca), uciekła do Stanisławowa. Usiadła z dwu i pięcioletnią dziewczynką na ulicy i prosiła o pomoc. Przygarnął je przypadkowy przechodzień Żyd, Jozef Nemet, z zawodu krawiec. Zabrał do swojego skromnego mieszkania, nakarmił i dał schronienie. W domu okazało się, że małżonka Nemeta pochodziła z Uścia Zielonego i znała mamę. Żydowska rodzina pomogła mamie i siostrom w najtrudniejszym momencie, kiedy żal po śmierci mego ojca sięgał zenitu. Z Bożą pomocą udało im się przetrwać aż do wyjazdu na Ziemie Zachodnie. Pozostałem w rodzinnym domu razem z dziadkiem i babcią, ciągle mając przed oczyma ścianę ociekającą krwią mojego kochanego ojca. Samotny, niejednokrotnie bardzo głodny, błąkałem się po okolicy i pobliżu domu. Doświadczyłem na własnej skórze, co to znaczy nie jeść przez kilka dni. Wielokrotnie spotykałem się oko w oko z banderowcami, lecz jako dziecko nie zdawałem sobie sprawy z grożącego mi niebezpieczeństwa. Wspominałem o olbrzymiej połaci wikliny i o niezwykle groźnym Dniestrze. Wykradaliśmy razem z ukraińskim, kolegą Anatolem Maliniakiem, starą łódź, którą banderowcy przypływali z drugiej strony rzeki. Później okazało się, że jego siostra była w upowskiej bandzie, przez to został z innymi wywieziony na Sybir. Pływaliśmy łódką po Dniestrze, nie wiedząc, co nam grozi. Po wojnie, przed komisją Instytutu Pamięci Narodowej zeznałem, iż doświadczyłem faktu rozstrzeliwania Żydów w naszym miasteczku. Żydowski kirkut otoczony był wysokim murem, przeskoczyliśmy go z Anatolem, chowając się w zaroślach i bacznie obserwowaliśmy co się wydarzy. Niemcy na naszych oczach rozstrzelali przeszło 500 osób. Kiedy na fali przemian w 1991r.powstało państwo ukraińskie, na tym żydowskim cmentarzu odsłonięto pamiątkową tablicę ku czci pomordowanych Żydów. Pewnego dnia, latem 1944r. z owym Maliniakiem, podczas naszych wypraw w wiklinowe zarośla, zauważyliśmy rozłożony na nóżkach karabin maszynowy. Ukraińska banda w tym czasie smacznie spała obok. Postanowiliśmy z Anatolem, że sobie postrzelamy. Zaczęliśmy cichutko, powoli ciągnąć karabin dalej w krzaki. Uciągnęliśmy chyba z 20 kroków, gdy trzask wikliny obudził banderowców. Sprawili nam pasami takie lanie, że pamiętam to doskonale do dzisiaj. Gdybym był starszy i więcej rozumiał na pewno powiadomiłbym IB, a tak ukraińskiej sotni nic się stało, przez parę dni nie mogłem usiąść i spałem na brzuchu. Stało się już tak niebezpiecznie, że musiałem uciekać do mamy. Razem z innymi uciekinierami, wozem, bocznymi drogami, by omijać ukraińskie wsie, jechaliśmy do Stanisławowa. Do kulpaka przywiązałem skarb rodzinny- naszą kozę. Niestety, koza za wozem iść nie chciała, więc wielokilometrową drogę musiałem przejść pieszo, prowadząc jedyną żywicielkę rodziny. To nie koniec problemów. Co zrobić z kozą w mieście? Na parterze budynku znalazła się jakaś komórka i tak koza przetrwała najgorsze dni, ba, nawet dojechała do Wrocławia, ale o tym później. Od jesieni 1944r. musiałem chodzić do szkoły. Dołączył też do nas wujek Beszkiewicz – organista z Uścia Zielonego. Bojówki OUN i UPA dwukrotnie napadały na miejscową plebanię. Jak wcześniej wspomniałem, podczas pierwszego napadu ks. proboszcz Piotr Sokołowski przeżył, gdyż ukrył się za kotarą. Po drugim napadzie ksiądz ze 115 parafianami uciekł do pobliskiego Stanisławowa. Niestety, podczas tego napadu na tzw. organistówce zamordowano moją ciocię Paulinę Beszkiewicz, najmłodszą siostrę mojego taty. Jej męża, organistę kościoła Św. Trójcy, nie było wtedy w domu. Wujek Beszkiewicz jeszcze przez jakiś czas opiekował się kościołem i parafią, by następnie ewakuować się do miasta. Po wojnie zamieszkał w woj. szczecińskim i słuch po nim zaginął. W listopadzie 1944r. Uście Zielone zaatakował kureń „Bystrego”. Istriebitielnyj Batalion stawił opór. Wśród obrońców byli znani mi policjanci-Antoni Bednarski i Stefan Muzyka. Atak odparto, lecz zginęło 9 członków IB,7 cywilów,10 osób było rannych. Posterunek Policji doszczętnie spalono. UPA szykowała się do ostatecznej rozgrywki z Polakami. Ściągnięto znaczne siły banderowców, niejednokrotnie używając podstępu, np. wyprowadzając znaczne siły IB w takie miejsca, gdzie napadu nie przewidywano.2 lutego 1945r. banderowcy uderzyli ponownie. Rzeź trwała przez niemal całą noc. Jak opowiadała babcia Józefa, naoczny świadek tamtych wydarzeń, słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego się żywcem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst zaczął swoją powinność. Mordowano i palono zagrodę po zagrodzie. W grupie podpalającej domy brali udział nawet 10-12latkowie, a także, o zgrozo!, nasi sąsiedzi, ukraińscy chłopi. Samoobrona początkowo zaskoczona – stawiła jednak rozpaczliwy opór, który uratował większość mieszkańców. Jednak przeważające siły wroga wzięły do krótkotrwałej niewoli kilkunastu żołnierzy IB.W rejonie naszego domu rozebrano ich do naga, wyprowadzono na zamarznięty Dniestr i kazano tańczyć po lodzie. Strzelano do nich jak do kaczek. Następnie wszystkich, żywych, martwych czy rannych, zepchnięto pod lód i potopiono. Łącznie w tym dniu zamordowano133 osoby, rannych było prawie 30.Nie wszystkich tożsamość dało się ustalić, tych, którzy byli znani mieszkańcom Uścia naliczono 35, pozostałych ofiar do dzisiaj nie zidentyfikowano, gdyż byli to przybysze, którzy schronili się w Uściu przed banderowcami. Strzelali także do swoich za odmowę wstąpienia do UPA. Ukrainiec Sławko Hołub za odmowę mordowania Polaków powieszony został za ręce na drzewie i zadźgany bagnetami. Na jego piersi powieszono kartkę z napisem „Chto ne znamy, toj proty nas”. Ojczystą ziemię opuściliśmy pod koniec 1945r. Nasz transport wyruszył ze Stanisławowa i niebawem dotarł do Zabrza. Tu jednak przez 3 miesiące w zimie staliśmy na bocznicy kolejowej, oczekując na decyzję dalszej jazdy. Powodów tak długiego oczekiwania nikt z podróżnych nie znał, wielu z naszych odłączyło się jednak z transportu i pozostało na Górnym Śląsku. Dopiero wiosną 1946r. dotarliśmy do Wrocławia i osiedliśmy na ulicy Żeromskiego 63.W mieszkaniu Jozefa Nemeta, oprócz jego i naszej rodziny, zamieszkał jeszcze Antoni Bednarski. Powojenne losy zawlokły rodzinę Bednarskich pod Warszawę. Nemetowie wyjechali do Australii. Do Wrocławia przyjechała też z nami żywicielka rodziny – koza. Z nią był największy problem, musiała beczeć w mieszkaniu, w pomieszczeniu gospodarczym, na jej mięso było zbyt wielu chętnych w powojennym Wrocławiu, nie wyłączając byłych lwowskich batiarów. W czerwcu 1946r. do Dziupliny k. Jelcza zabrała nas siostra mamy, ciocia Anna Iwanicka. Drogę Wrocław –Dziuplina pokonaliśmy pieszo, jednak zamiast pójść w kierunku na Nadolice Wielkie, pomyliły się nam drogi i poszliśmy bardziej w kierunku północnym. Koza odmówiła posłuszeństwa i musiałem cała drogę powrotną nieść ją na rękach. W Dziuplinie mieszkali już repatrianci z okolic Wiśniowczyka, Małowodów i Sosnowa, dawnego powiatu Podhajce. Zacząłem uczęszczać do szkoły, potem we Wrocławiu ukończyłem Technikum Budowlane. Jelczańskie Zakłady Samochodowe w Jelczu uruchomiono 28 marca 1952r. Już 2 maja tegoż roku, mając zaledwie 16 lat, rozpocząłem pracę w tych zakładach na Wydziale Głównego Mechanika. W owym czasie pojechałem do Błot za Bystrzycą Oławską, odwiedzić rodziny pochodzące z naszych kresowych stron. Wówczas bliżej poznałem moją przyszłą żonę Janinę Misa, pochodzącą z Sosnowa pow. Podhajce. W 1953r. ożeniłem się i zamieszkałem w Błotach. Pracowałem w JZS w Jelczu, więc musiałem czymś dojeżdżać do pracy. W dyrekcji zakładu załatwiłem ówczesną „Karosę” i tak z większą grupą znajomych dojeżdżaliśmy do Jelcza. Poznałem wielu wspaniałych ludzi z okolicznych wsi: Bystrzycy Oławskiej, Błot, Szydłowic i Dobrzynia. W mojej brygadzie rozpoczynali swoją pierwszą pracę w JZS; Jan Kowalski, Józef Preis, Jan Bobra, Edward Kazimierczak, Kazimierz Serwadczak, Jan Preis, Zygmunt Smok i wielu innych. Krótko, bo w latach 1964-67 pracowałem w brzeskim PKS, ale ponownie wróciłem do JZS w Jelczu i pracowałem na tłoczni W-320.Z czasem urodziły się nasze dzieci, w 1954 najstarszy Zdzisław, Halina, Edward i najmłodsza Urszula. W 1973r.objąłem po teściowej gospodarstwo rolne o pow.2,94 ha i założyłem pierwsze na tym terenie ogrodnictwo szklarniowe. Praca w ogrodnictwie nie należy do łatwych. Efektów szybko się nie osiągnie, potrzebne jest duże doświadczenie w tym zawodzie i trochę, jak wszędzie, szczęścia, żeby np. sprzyjała pogoda. Po ponad 30 latach ciężkiej pracy w 1995r.przeszedłem na emeryturę, głównie za pracę w Jelczu do 1973r.Pomimo wielkiego wewnętrznego sprzeciwu, kilkakrotnie byłem na Kresach, by powtórnie spojrzeć na miejsca uświęcone krwią mego ojca i całej mojej rodziny. Początkowo nie mogłem dotrzeć w znane mi z dzieciństwa miejsca, wiadomo z jakiego powodu. Dopiero w 2008r. swobodnie dotarłem na cmentarz, odnajdując grób ojca, pochowanego w zbiorowej mogile razem z innymi 18 pomordowanymi Polakami. W bieżącym roku obchodzić będziemy z żoną 60-lecie naszego małżeństwa. Doczekaliśmy się 9 wnuków i 6 prawnuków.
Wspomnień wysłuchał – Eugeniusz Szewczuk
Osoby pragnące, by napisano o ich życiu na Kresach, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail pilotgienek@wp.pl
                                            

Eugeniusz we Wrocławiu uczeń Technikum Budowlanego 1950 r.

Główna ulica w Uściu 1994 r.

Korotaszowie z dziećmi – Zdzisławem i Haliną.

Kościół paraflialny i dzwonnica w Uściu Zielonym 1994 r.

Najstarsze dzieci Korotaszów – Zdzisław i Halina.

Pierwsza Komunia Święta Laskowice 1948 r.

W Stanisławowie u rodziny.

W tym miejscu nad Dniestrem w 1945 r. rozegrał się największy dramat.

Wielka miłość Eugeniusza – motory i samochody.

Wnuk Wojciech Duszeńko nad Dniestrem.

Z siostrami w Dziuplinie 1956 r.

Z wizytą u siostry w Milówce 1962 r.

Reklama